02 listopada 2008, 22:03
Śmierć kojarzy mi się nieodmiennie z zapachem wosku (taka trauma z dzieciństwa).
...znicze i jaskrawe sztuczne wiązanki. Zamęt i wrzawa na cmentarzu wydaje mi się nieodpowiednia, niewłaściwa. Inaczej to święto z dzieciństwa pamiętam. Pamiętam spokój, ciszę, modlitwę, śpiew, wspomnienia, czasami żarty o bliskich, których już z nami nie było. Takie prawdziwe ICH święto. Dziś tylko te wystawne znicze (a pamiętam takie małe, odkryte, które ciągle gasił wiatr i które brat z uporem maniaka zapalał od nowa trzymając zapałki zziębniętymi palcami) i kiczowate sztuczne kwiatki... Ludzie pojawili się na cmentarzu jakby przejazdem i niemal natychmiast zniknęli.
A ja stałam... z Lubym, chroniącym przed wścibskimi oczami znicz z aniołkiem, jaki chcieliśmy zapalić Naszemu Maleńkiemu Aniołkowi. Czekałam i zbierałam w sobie odwagę. Chyba bym jej nie znalazła... To Luby w końcu wyciągnął zapałki i znicz zapłonął na grobie braciszka mojej mamy. Nie płakałam i chyba się nie modliłam. Prosiłam, nieustannie prosiłam, bym nigdy więcej nie musiała zapalać znicza ku pamięci własnych dzieci.