Najnowsze wpisy, strona 18


14.02
Autor: cyniczna
14 lutego 2008, 15:05

14 luty...

Luby zaplanował coś na Valentine's Day ????

 

Ja nie zaplanowałam NIC! Nawet mu głupiego cukierka nie kupiłam... zapewne dlatego, ze się spodziewa, iż cos dostanie.

 

Ha!

Urodzić się - krańcowa niedyskrecja.
Autor: cyniczna
08 lutego 2008, 13:03

Punktualnie o godzinie 4:00 kołysząc biodrami przeparadowałam przez środek ulicy Orzeszkowej. Kołysanie to nie było efektem upojenia alkoholowego, ale wynikało z chęci uzmysłownienia mężczyznom mi towarzyszącym, że jestem kobietą i to kobietą kobiecą albo troszkę zdzirowatą, co na jedno wychodzi. Luby pilnował mnie i chronił przez całą drogę, pilnując, bym nie wpakowała się pod jakiś zabłąkany samochód. Euforyczny nastrój zawdzięczałam biletom lotniczym do Egiptu (prezent od Lubego) oraz narodzinom małej, boskiej istotki płci żeńskiej imieniem Maja.

 

O godzinie 22:32 komórka rozdzwoniła mi się na całego, odebrałam niechętnie i z ociąganiem spoczywając w cieple ramion Mego Lubego.

- Nie chciałabym przeszkadzać, późno jest, ale rodzę... Piotrka nie ma w domu, nikogo nie ma... Nie wiem, co robić...

- Co Ty do mnie Marzena mówisz?

- Rodzę, do kurwy nędzy, przyjedź, zawieź mnie do szpitala, czy bo ja kurwa wiem, co!!! Adkiem się zajmij!!!

Dobre 10 minut zajęło mi zanalizowanie otrzymanych informacji, ale to Luby wykazał sie niezwykłą jasnością umysłu, bez słowa sie ubrał, wpakował mnie w dżinsy i nakazał obranie kierunku Osiedle Marzeny.Kiedy już dotarliśmy na czwarte piętro bloku bez windy, Marzena stała na korytarzu z torbą i popychała ją przed sobą z kopytka.

- Nareszcie się hrabstwo zjawiło - zawyła na nasz widok.

Miała na sobie jedynie koszulę nocną, spodnie od piżamy, płaszcz i kozaki. Wyglądała dość osobliwie nawet jak na mój gust. Głaskala się po brzuchu jedną ręką, a drugą wskazała na mnie oskarżycielsko.

- Ty!!! - wysyczała - Ty się dzieckiem zajmij! - przed moim oczami odmalowała się wizja rozkraczonej na schodach Marzeny i mnie w roli akuszerki. Na szczęście Marzena machnęła ową oskarzycielską dłonią w kierunku drzwi i odetchnęłam z ulgą odkrywając, iż nie o owe pchajace się na świat dziecko chodzi, a o to, co już na tym świecie jest. Pośpiesznie przesunęłam się w stronę uchylonych drzwi. Luby bez słowa wziął torbę i podparł Marzenę, jakby to robił od lat. Zachowywał przy tym niezwykły spokój. Kiedy stałam lekko ogłupiała na korytarzu marzenowskiego mieszkania, usłyszałam jeszcze krzyk Marzeny dochodzący z klatki schodowej "Sam se, kurwa, oddychaj!".

Po pół godzinie przerzucania kanałów w tv w pozycji kucznej przyjętej w marzenowskim fotelu przy marzenowskim telefonie stacjonarnym, uznałam za stosowne wybrać numer do matki mej przyjaciółki. Adrian spał, a ja na miejscu usiedzieć nie mogłam. Wydawało mi sie całkiem rozsądne zrzucenie odpowiedzialności za śpiącego malca na osobę mu, jakby nie było, bliższą (choćby genetycznie). Pani Krysia na wieści tak dla niej oczywiste, zareagowała tak, jakby tylko na nie czekała i była na miejscu już o 23:57. Chwilę jeszcze się wahałam, potem zarekwirowałam samochód szanownej matki Marzeny i pognałam do szpitala.

Och, oczywiste jest, że rabanu narobiłam, gdy tylko przekroczyłam próg szpitala. Bo skąd ja mogę u licha wiedzieć, gdzie tu jest oddział położniczy. W tym względzie moja niewiedza wydawała mi się całkowicie usprawedliwiona, w oczach szpitalnego personelu zapewne było inaczej. Jakaś kobieta w białym kitlu na drugim piętrze szpitala popukała sie znacząco w głowę, kiedy ślizgiem wpadłam na nią przy schodach. Ale nie o oddział psychiatryczny przeciez pytałam!!!

- Nie rodziła pani nigdy???!!! - parsknęłam z oburzeniem pokonując kolejne schody. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego nei skorzystałam z windy.

Na mym upragnionym oddziale położniczym pielęgniarka (położna?) uprzejmie poinformowała mnie o miejscu pobytu Marzeny i Mego Lubego, określonego mianem  "męża" tejże. Pognałam we wskazanym kierunku, jednakże napotkałam na swej drodze groźnego, potężnie zbudowanego cerbera prawdopodobnie płci żeńskiej, na co wskazywały jego wymalowane na jaskrawy róż usta.

- Buty! - cerber zagrodził mi drzwi swym zwalistym cielskiem.

- Przecież... - popatrzyłam na swoje stopy w kozaczkach - ..mam.

- Ochraniacze - westchnął cerber wyciągając z kieszeni foliowe niewyjściowe worki.

- Z kim dziecko zaostawiłaś?! - Zaatakowała mnie Marzena od progu. - Nie mów, ze z moją matką.

- OK, nie powiem. - uśmiechnęłam się przepraszająco. Tu się takie ważne rzeczy dzieją, a ja mam w domu siedzieć? Przyjaciółka mi rodzi!

Opis zmagań porodowych mej przyjaciółki pominę... to kołysanie sie na piłeczce niestandardowej wielkości, wygibasy przy drabince, sapanie, dmuchanie i akcję końcową, na którą jednak mąż właściwy zdążył, dzięki czemu uniknąć mi się udało, serii łacińskich syczących słówek z ślicznych ust mej najsubtelniejszej z subtelnych przyjaciółki.

 

O godzinie 2:32 przyszła na świat mała, cudna, krzykliwa istotka - Maja. Marzenie natychmiast bojowy nastrój minął, płakała i śmiała się na przemian. O godzinie 3:07 trzymając w ramionach okruszka (51cm, 3210g) także mi zdarzyło sie popłakać.

- Idźcie już, idźcie - o 3:46 cerber odebrał mi małą i wypychał nas za drzwi - Mama będzie teraz spać. Jutro przyjdźcie, ale nie za wcześnie. - nie wiedzieć czemu popatrzyła na mnie groźnie.

 

Pijana szczęściem wracałam więc na piechotę do domu ze szpitala jakże piękną ulicą Orzeszkowej w asyście dwóch zadowolonych z siebie mężczyzn - Mego Lubego i Piotra.

Jakże samotne muszą być trzy porzucone na szpitalnym parkingu samochody...

 

I tylko jedno może unicestwić marzenie...
Autor: cyniczna
05 lutego 2008, 08:13

I tak sobie myślę, że byłoby zbyt pięknie, gdyby to mialo trwać. Wspaniałomyślnie uświadomiła mi to wczoraj bratowa, zapraszając Mego Lubego - istotę światłą i niemal niebiańską na swoją imprezę rocznicową...

Bedzie impreza, będzie alkohol, będą nietrzeźwi ludzie... Ktos coś chlapnie, nawet nieumyślnie i ten bezpieczny światek, do jakiego się już troszkę przyzwyczaiłam, a który mu zawdzięczam, legnie w gruzach. Znowu.

Ktoś mu powie. Ktoś mu powie, bo ja nie mogę, nie stać mnie na prawdę. Ktoś mu powie i wszystko się skończy. Boję się mu powiedzieć. Jak mu powiedzieć? Jak wytłumaczyć 2 dniowe małżeństwo?

Nie chcę go stracić. Wolę skłamać, nagle się rozchorować i nie iść na tą imprezę.

I słowa bratowej "powiedz mu, będzie Ci lżej, powiedz i zobaczysz, co się stanie, zobaczysz, czy mu na Tobie zależy". Nie chcę tego sprawdzać, chcę go mieć jeszcze przez chwilę dla siebie, chcę, by ta magia trwała, chcę, by jeszcze chwilę był przy mnie. Nie jestem gotowa na jego utratę... Nie jestem gotowa i nawet myśl o takiej ewentualności budzi we mnie paniczny strach.

A od wczoraj, od tej rozmowy ciągle o tym myślę. Chciałabym zakopać to gdzieś głęboko, tak głęboko, by nigdy nie ujrzało światła dziennego, by pod ziemią zdechło, by zjadło je robactwo, by przestało istnieć!!!!!!!!!!!!!!!

Minister zdrowia ostrzega...
Autor: cyniczna
01 lutego 2008, 14:42

Zapalam papierosa... pierwszy raz od dziesięciu lat. Nie smakuje jakoś szczególnie, ale nie przeszkadza to mi zaciągnąć się głęboko dymem i przytrzymać żrący dym w płucach.

 

Zapalam papierosa... od jasnego płomienia sączącego się jakoś nienaturalnie z maleńkiej czerwonej zapalniczki.

 

Zapalam papierosa... bo taki mam kaprys, taką ochotę, zachcianke (zachciewajkę).

 

Zapalam papierosa... obejmując go delikatnie ustami.

 

Zapalam papierosa... póki on nie patrzy.

 

Zapalam papierosa... bo poranek był nie najlepszy, bo kolejka w aptece za długa, bo karcący wzrok matki z dzieckiem kazał mi go zapalić, bo w kiosku nie było owocowych orbitek, bo wczoraj zjadłam za dużo pączków, bo nie skończyłam projektu na czas, bo Luby wyszedł do pracy na 24 godziny, bo sprzątanie mnie czeka, bo nie wiem, co przyszykować na jutrzejsze przyjęcie, bo nie wiem, gdzie kupić gromnicę, bo mogę wyciągnąć dłonie z rękawiczek...

 

A każdy powód jest równie dobry i równie przekonywujący.

Na marginesie
Autor: cyniczna
31 stycznia 2008, 09:44

- Dzień dobry! 5 paczków z różą, poproszę.

- No, dobrze, że Pani przyszła rano, bo za kilka minut nic już nie będziemy miały. Tylko 2 tace pączków nam przywieźli dzisiaj. Ludzie nas zlinczują, bo pączków zaraz zabraknie.

Najlepsza cukiernia w mieście... No i jak my w ogólnonarodowej statystyce wyglądamy?