Archiwum październik 2008


irracjonalnie/nienormalnie
Autor: cyniczna
29 października 2008, 14:53

Od kilku dni powtarzają mi się sny. Dwa. Na zmianę. Jak nie jeden to drugi. Napawają mnie strachem i obrzydzeniem.

1 - wszy. Widzę i łapię wszy. Spore. Obrzydliwe. Co potrząsnę głową, to spadają one na kartki papieru, gazetę, ubranie, stół... Ohyda...

2 - Luby ma nieślubne dziecko - trzylatka, chłopca. Przyprowadza owe dziecko do domu z wyjaśnieniem: "No co? Tobie wolno być po rozwodzie mi wolno mieć dziecko z inną kobietą".

 

Owe sny i nieprzespane noce mają na mnie dziwny wpływ. O wpływie tym więcej na pewno wie Luby, gdyż to on jest ofiarą tego "wpływu".

 

Wtorek - wstałam z ciężką, niewyspaną głową. W nocy dręczyły mnie koszmary. Prychnęłam pogardliwie, kiedy Luby próbował mnie przytulić i warknęłam, ze śniadanie by lepiej zrobił. Kiedy on w kuchni szykował kanapki, ja w sypialni dostałam szału. Nie miałam sie w co ubrać! Rzecz niby normalna u kobiety, gdyby nie fakt, iż po przymierzeniu conajmniej 6 "zestawów biurowych", w żadnym nie wyglądałam dobrze - nie dopinałam spodni, bluzka za to idealnie opinała me dodatkowe fałdki, nogawki zajadle wpijały się w moje uda. Krew mi sie zagotowała - mam całą szafę bezużytecznych, za małych ubrań! I żadnych nowych rzeczy! ŻADNYCH! Z furią wyrzucałam z szafy kolejne bluzki... z furią i kurwami! Na koniec zdyszana, nieziemsko już wkurzona porwałam trzy koszule i uwieńczyłam nimi stosik utworzony na środku sypialni! W finale uznałam za stosowne wszystko dobrze pougniatać skacząc po tych szmatach i wyzywając się od "grubych krów i opasłych tuczników".

Luby patrzył na to zjawisko w milczeniu i nie skomentował mego napadu szału. Przy śniadaniu oznajmiłam mu, że zakupy uznaję za niezbędne i zabieram go popołudniu na schopping jako doradcę.

 

Ale z planów zakupowych nic nie wyszło. Wróciłam do domu bezpośrednio po pracy (a rzadko mi sie to zdarza) i czekałam, aż Luby swój śliczny tyłeczek przez próg przeniesie. Po godzinie bezowocnego czekania, krew zaczęła mi "prykać na wolnym ogniu". Za to Luby zadzwonił i zaraz po uprzejmym zdziwieniu, że już w domu jestem, oznajmił beztrosko, iż za godzinę będzie, bo naprawia jakieś pierdolone drzwi u kolegi. O, tego mi trzeba było!!! Usłyszal, ze "najwyraźniej nic go nie obchodzę i mogę nawet z gołą dupą po ulicach biegać, ze w domu to prysznic od dwóch miesięcy się naprawia sam, a on u ludzi na wyróbki chodzi" i cośtam jeszcze w tym tonie... I strzeliłam sfoszona słuchawką.

Wraca Luby - niczym syn marnotrawny. W ręku kwiaty, głowa popiołem posypana... Przeprasza, całuje w kark (uwielbiam), mówi, ze nowy telefon mi załatwił, że za trzy tygodnie mamy do odebrania swe czteronogie szczęście (chow chowa z poprzedniej notki broniło dziecko i nie udało się go od niego oderwać; czteronogim szczęściem jest szczenię chow chow spod Leszna). Powinnam zmięknąć... Ale nie, jakiś diabeł we mnie wstąpił. Luby usłyszał, że kwiaty więdną i śmierdzą, telefonu nie zmieni, bo mam konto zablokowane i ciekwe kto z psem o poranku wychodził na siku będzie... Prychałam i tupałam przez resztę wieczoru. Uznałam także za słuszne nie gotować Lubemu obiadu.

 

Za to Luby zrobił mi kolację (nadal z popiołem na głowie) - sałatke z kalafiora z pomidorem i sosem czosnkowym. PYCHA! Ale... (tak, jest "ale", oczywiście!!!!) Po sałatce, zdaje się na skutek nadmiaru czosnku, zemdliło mnie okrutnie. Muliło już do końca nieszczęsnego dnia, muliło nawet w łóżku... Muliło tak bardzo, ze z obawy na "uzewnętrznienie treści żełądkowej" nie byłam w stanie schylić się i umyć sobie stopy. Luby został więc wezwany na pomoc...

 

I sobie dziś myślę... że Luby nie ma ze mna lekko... i że jest Aniołem... i że kocham go bardzo!

 

I sobie dziś myślę, że należy mu się odszkodowanie... kurczak w orzechach na porach z sosem maślano orzechowym podany z białym winem w blasku świec :) No i jakiś seksik wynagrodzeniowy :))) Oczywiście :)

chow chow
Autor: cyniczna
18 października 2008, 08:39

"Znaleziono roczną suczkę rasy chow chow. Do oddania w dobre ręce"

 

Stoję przed słupem ogłoszeniowym i przyglądam sie zdjęciu. Palce jednej dłoni zaciskam na jabłku, palce drugiej schowałam w dużej dłoni Lubego. Patrzę na tego chińskiego miśka (mongolskiego chyba bardziej) i trudno powiedzieć, jakie wywołuje to zdjęcie uczucia.

 

"No, dobra... Weźmiemy ją." - oznajmił Luby wybierając numer telefonu z ogłoszenia.

 

.......zaskoczenie, radość, niepokój, plany zakupu misek, jedzonka, szczotek, kłopot z porannym wyprowadzaniem suni na siku...

 

I chyba od poniedziałku będę miała chowchowa w domu.

???? hymmmmm..........

15 października
Autor: cyniczna
16 października 2008, 08:46

 

 

 

 

 

... Dzień Dziecka Utraconego.....................

normalność
Autor: cyniczna
13 października 2008, 15:25

Pytanie: "Co u Ciebie?"

Odpowiedź: " A nic, normalnie"

 

Normalnie... :) Słyszycie? Normalnie :) A przecież u mnie nigdy nie było "normalnie", Było przewrotowo, przerysowanie, dramatycznie lub komicznie, ale nie normalnie. Teraz jest normalnie. Luby mi świat znormalizował :) Nie kusi mnie romansowanie, czatowanie z kim popadnie, umawianie sie na niebezpieczne schadzki, jeżdżenie po Polsce. Jest normalnie. Gotuję zupę - normalną, podaję drugie danie - normalne, piekę ciasto w sobotę - normalnie, tęsknię za Lubym siedząc w pracy, czasami nawet siedząc przy Nim, z Nim... normlnie.

 

Kochani, jest normalnie :)

 

P.S. Nienormalni teście zapraszaja na obiad... podejrzewam, że doprawiony arszenikiem. Nie pójdę, oczywiście. Sznuję się i szanuję swoje nerwy... normalnie.

październkowo
Autor: cyniczna
13 października 2008, 09:32

Sobota była bardzo milutka... za rękę z Najsłodszym ze Słodkich Siostrzeńców :) Byliśmy zbierać kasztany. Nie mógł się nadziwić, że mają kolce i są w "skórce". Napchał sobie nimi kieszenie, by później dumnie je prezentować babci i mamie... Nie doceniły jego wysiłku przy wybieraniu tych najpiękniejszych i najbardziej błyszczących. Aż mi się go żal zrobiło. Na pocieszkę zabrałam go do lepienia pierogów... Utytłane dziecko to szczęśliwe dziecko :)

 

Są i smuteczki... Patrzę na Najsłodszego i pamiętam, płaczę wieczorem cicho, by Luby sie nie obudził.

 

Eeeeeeeeeeeeee.............. a dzień taki piękny.... :))) złocisty :)))