Archiwum 22 grudnia 2008


Francja - bo obiecałam
Autor: cyniczna
22 grudnia 2008, 13:32

A we Francji było cudnie... Nie wiem, skąd moja wcześniejsza niechęć do wyjazdu. Wszystko mi się przereklamowane wydawało, przerażała mnie wizja francuskiego braku znajomości jakiegokolwiek z ludzkich języków (czyli z języków mi znanych: polskiego, niemieckiego, angielskiego). Jednak czekała mnie miła niespodzianka. Pierwszy kontakt z Francuzami i ich podwujnymi całusami (oczywiście, że w odruchu obronnym odsunęłam się błyskawicznie niemal hehe). Potem kawusia w merostwie (znaczy herbatka... we Francji ani razu nie wypiłam przyzwoicie zaparzonej herbaty, zawsze była letnia i pienista, więc z konieczności na tydzień się na kawkę i soczek przerzuciłam). Kawusia owa była zapita jakimś nieludzko mocnym bimbrem, smakiem którego zachwycali się wszyscy poza mną. Jakżeby inaczej :) Potem pokazano nam miejsce noclegowe... ładne miejsce :) pałacowe :) łazienkę w pokoju miałam iście królewską - marmury na ścianach i podłodze, kryształowe żyrandole. Obsługa o dziwo znała i niemiecki i angielski, więc nieporozumień językowych nie było. Kolacyjki z Merem i jego asystą. MNAIM! Nie dość, że jedzenie pyszne, to jeszcze towarzystwo wyborne! Wpadłam w oko Merowi i przez cały czas naszego pobytu we Francji zapraszał nas na obiadki i kolacyjki do najlepszych restauracji. A jedzenie, REWELACJA!!!! Pasztet z gęsi, ostrygi, kroliki, kaczki... Wino lało się strumieniami, ciągle na lekkim rauszu chodzilam. Świetnie! W efekcie podobało mi sie absolutnie wszystko, łącznie z masażem stóp pod stołem, jaki zafundował mi Mer podczas czwartego wspólnego posiłku. Wybaczcie mi, jako i ja wybaczyłam, ale chwila była tak piękna... nie sposób sie oprzeć. Kosztowałam najlepszych win i najlepszych prawdziwych szampanów (których cena zdecydowanie nie na moją kieszeń była - 300 euro za butelkę)... a owoce morza... mmmm... można się zakochać w tym kraju, w tych ludziach, w ich piernikach (patrz uroczystości Św. Katarzyny), w czekoledzie (w Vesoul słynny mistrz świata w czekoladzie ma swój zakład),w jedzeniu... Ino piwo mają beznadziejne. Nawet heineken smakuje jakos nie heinekenowo...

 

I mimo że tęsknilam za Lubym nieziemsko, to i Francji było mi żal opuszczać. A pożegnanie z Merem... Kochani!!! Perfumy mi kupił, szampana, 2 butelki wina i wielką torbę czekoladek (od wspomnianego mistrza). Głupio mi było tylko przez chwilę. Nastawił pyszczka do  podziękowalnego całusa, pomachałam mu obrączką przed nosem, dostał buziaka w czoło i wyglądał na niepocieszonego :))) hahaha Mężczyźni na świecie wszędzie tak samo naiwni!!!

 

Ale Pierre, dziękuję, bawilam się świetnie! Bez Ciebie Fracja z pewnością miałaby mniej uroku :)