Archiwum 27 grudnia 2009


zgrzyt
Autor: cyniczna
27 grudnia 2009, 21:08

Sama siebie nie poznaję. Nie ma we mnie tej kobiety, którą byłam jeszcze rok, czy dwa lata temu... Nie ma we mnie ani odrobiny radości, ani trochę entuzjazmu. Czuję się wypalona.

Lampki na choince świecą jakby słabiej, odrobinę mniej smaczny był karp... Radości bożonarodzeniowej w sercu brak. Brak nawet tak typowej we mnie pogardy dla bumu bezsensownych i nadmiernych zakupów świątecznych. Jest smutek, dużo łez ukrywanych po nocach i na samotnych długich spacerach z Tycią.

Tycia... Moja Słodka Pocieszka... Tulę ją i kołyszę już nawet nie dla Niej i nie dlatego, że Ona tego potrzebuje, ale dla mnie samej. Ciepło Jej małego ciałka ogrzewa moje opustoszałe serce, koi nerwy.

Mam żal do męża. Żal o to, że swój urlop dwutygodniowy, jaki wziął dla mnie i dla Tyci po jej urodzeniu poświęcił na przenoszenie swej firmy, na załatwianie wielu jakże niezbędnych w tym czasie spraw zawodowych. Wracał do domu w okolicach godziny 22ej. A ja byłam sama... sama z Tycią, z obolałymi piersiami, z nawałem pokarmowym, z tyłkiem, na którym nie dało się siedzieć. A gdy ów Jego aktywny urlop się skończył, nadal załatwiał swoje interesy, zapominając w ogóle o tym, że ma córkę, żonę i dom. W moje urodziny nie dostałam nawet życzeń. Nie dba ani o mnie, ani o Tycią. I boli mnie to. Te jego powroty do domu o 22ej, 20stej... A seks... Od narodziny Tyci "kochaliśmy się" trzy razy, z czego zostałam potraktowana jak (i tu pozwolę sobie przytoczyć sformuowanie z zaprzyjaźnionego bloga) pojemnik na spermę - bez gry wstępnej, bez całusów, od tyłu i w trzydzieści sekund... Przelało mi się, kiedy nie zrobił zakupów na święta i był bardzo zdziwiony, że w ogóle kupić coś miał. Żal do Niego urósł we mnie tak, że wygarnęłam to wszystko w dzień przed Wigilią. Efekt: nie podzieliłam się z Nim opłatkiem, odzywam się jedynie służbowo (w sprawach związanych z dzieckiem głównie), nawet tv oglądamy osobno... Nie mogę na Niego patrzeć... I nie wiem, jakich zmian oczekuję. Czasami myślę, że lżej by mi było, gdyby się wyprowadził. Nie musiałabym dodatkowo po Nim sprzątać, gotować, ani prać, nie denerwowałabym się, kiedy wracałby po nocach i spał snem kamiennym, kiedy dziecko w nocy płacze. Nie drażniłby mnie tak bardzo Jego brak zainteresowania Tycią. Czasami lepiej jest, kiedy człowiek wie, że nie może liczyć na pomoc z żadnej strony i że liczyć może tylko na siebie.

Myślałam, że będzie lepszym ojcem, lepszym mężem.

Dużo żalu we mnie i nic bożonarodzeniowego w domu oprócz małej, sztucznej choinki...

Tyciu, w przyszłym roku obiecuję Ci lepsze Święta.