Najnowsze wpisy, strona 15


By the Way
Autor: cyniczna
27 marca 2008, 09:50

Kiedyś... dawno temu, psycholog kazał mi prowadzić dziennik. Tak, tak, chodziłam do psychologa... Whatever... W każdym razie kiedyś pisanie pełniło rolę terapeutyczną. Dziś miło jest stwierdzić, że piszę bardziej z przyzwyczajenia, niż z potrzeby zrzucenia z siebie ciężaru istnienia.

Jedynym czarem przeszłości jest to, że...
Autor: cyniczna
26 marca 2008, 15:10

Bo nie żyję ani w przeszłości, ani w przyszłości. Dla mnie istnieje tylko dzisiaj

i nie obchodzi mnie nic więcej.

Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem.

Paulo CoelhoAlchemik

 

Odrzuciałam wszystko, co było i nie przejmuję się tym, co ma być. Jestem tu i teraz, z Lubym w mej głowie i sercu I ZAPAWDĘ POWIADAM WAM GÓWNO MNIE RESZTA OBCHODZI!

 

... wczoraj dostawałam namiętne smsy do kogoś, zdaje się płci przeciwnej, którego numer telefonu może i powinnam znać, ale który uznałam za bezwartościowy i się go pozbyłam. Zielonego pojęcia nie mam, kto tak bezczelnie przypomniał sobie o mnie w dniu męczącego mnie kaca i upierdliwie zasypywał mnie smsami typu "spotkajmy się, brakowało mi Ciebie"... No, mi "Ciebie" w ogóle. W rozleniwieniu swym, wykazując niezwykła ignorancję i znudzenie nie odpisałam na żadnego smsa. Nie wywołały tez we mnie żadnych emocji. Ot, ktoś uznał, że ma za dużo kasy na koncie. Niech sobie chłopiec popisze, to wolny kraj.

 

Och, ta moje niechlubna przeszłość. Któż chciałby się w niej babrać? Mówi się, że człowiek zmienia się co 7 lat i chyba coś w tym jest. Teraz się lubię, akceptuję. Dawniej nienawidziłam życia, jakie miałam, choć niewątpliwie było to moje życie i zaprzeć się go nie zamierzam. Odrzuciłam jednak przeszłość ze wszystkim, co sobą reprezentowała, z numerami telefonów, z kontaktami, zostawiłam ludzi i wydarzenia. Zmieniłam pracę, wyprowadziłam się, wypowiedziałam wojnę Najbardziej Jebniętej Siostrze Na Świecie. Jestem sobą w końcu, nieograniczona barierami, szczęśliwa przy Lubym...

 

Rozpiera mnie energia, być może jak wampir energetyczny wysysam ją z otoczenia śmiech

 

Wczoraj ... dostałam maila na tak spopularyzowanym ostatnio portalu "nasza klasa". Pisał do mnie człowiek o identycznym nazwisku, ale mogłabym przysiąc, nie spokrewniony ze mną zupełnie. Uparcie wiercił mi dziurę w brzuchu o rodowód mej familii. Z przykrością zawiadamiam, że nie interesuje mnie kontakt z ludźmi spokrewnionymi z człowiekeiem, którego nazwisko noszę. Jego też wytarłam jak gumką myszką z kart swego życiorysu. Duchy przeszłości powinny pozostać na swym cmentarzysku, głęboko pod warstwą zimnej ziemi! W dupie mam, czy jest to jakiś mój wujek, stryjek, czy inne dziadostwo. I proszę mi tu nie pierdolić, że geny zobowiązują. Niech sobie zobowiązują kogoś innego, kogoś, kto uważa się za umoralnionego bardziej lub lepiej. Pozwoliłam więc sobie skasować owe naglące, nachalne maile bez wnikania zbytnio w ich treść.

 

Wczoraj zespamowałam kogoś, kto prawdopodobnie jest upierdliwą bratową Mego Lubego. Na owym wspomnianym już wcześniej portalu uzurpowała sobie prawo do tytułu mojej znajomej. Dziewczynko, me śliczne oczęta nie miały przyjemności nawiązać kontaktu wzrokowego, ani jakiegokolwiek innego z Twą osobą. Ciekawość i wścibskość mnie irytuje, więc z całą energią i zaangażowaniem zespamowałam naiwne dziewcze.

 

Kopaliny zostawmy archeologom.

 

poświątecznie
Autor: cyniczna
25 marca 2008, 15:20

O, żesz Cię, jego była melodia....

 

Otworzyłam oczy dręczona ciężkim kacem i zgagą. Zdecydowanie za dużo wina, za dużo majonezu i za duzo soku porzeczkowego. Luby zebrał się szybciutko, by autko zagrzać i ruszyć w świat. Ja zbierałam się nieco dłużej, gdyż moje uda, pośladki i intymne części ciała, o których publicznie się nie mówi, poocierane niemożliwie dotkliwie przypomniały mi o swym istneiniu i o ekscesach ubiegłej nocy. Luby to ma wytrzymałość... Kiedy tępo gapiłam się na odbicie w lustrze, a w głowie krążyły natrętne myśli o wsunięciu głowy pod kran, Luby wrócił do mieszkania i ze zrezygnowaną miną rzucił kluczykami o stół. Rozrusznik w jego samochodzie odmówił posłuszeństwa. Zdaje sie, że jeszcze pijana, zadaklarowałam ochoczo pomoc i "podrzucenie" do innego, zaprzyjaźnionego środka lokomocji. Ubrałam się masakrycznie (znaczy zupełnie bez wyczucia), co dostrzegłam dopiero godzinę później w miejscu zatrudnienia! Nie uczesałam się, bo i po co. Nie zjadłam śniadania (i tak miałam kaca). Nie spakowałam się należycie... Ale autko swe odpaliłam i udałam sie w tą jakże owocna podróż. Lubego wysadzilam 11 km dalej, sama zaś przez wiochy po dziurach i nawierzchni pozostawiającej wiele do rzyczenia pojechałam do pracy (gdzieś na północny wschód). Po drodze autobus turystyczny na niemieckich blachach był uprzejmy zepchnąć mnie do rowu i nawet się nie zatrzymać. Pierwszą rzeczą, jaką me śliczne oczy ujrzały po wygramoleniu się z auta był Pan Henio! Pan Henio śmiał sie w głos nad stanem mego ubrania (jakże przeciez gustownego), a także nad stanem mego umysłu (nie do końca chyba jednak trzeźwego). Pan Henio okazał sie być szczęśliwym posiadaczem traktora, tudzież  w niektórych rejonach kraju zwanego ciągnikiem i wyciągnął me, o dziwo, całe auto z tarapatów (i z rowu)...

 

Dalej bym i może coś więcej wam napisała, ale musze udać się w miasto w poszukiwaniu Manti... chociaż lubię miętę...

 

jajecznie - światecznie
Autor: cyniczna
20 marca 2008, 12:39

Oj, aspołeczna chyba jestem....

Czy kupiłam jajka na święta? NIE!

Czy przymierzam się do pieczenia mazurków? NIE!

Czy kupiłam baranka do koszyczka? NIE!

A koszyczek to w ogóle mam? NIE!

No, zero integracji z ogólnonarodowym wielkanocnym szaleństewm! Bo i jak tu szaleć wiosennie, skoro aura raczej zimowa, śniegiem pruszy. Samochód dziś przez pół godziny odśnieżałam, co oczywiście skutkowało moim spóźnieniem się do pracy... A było mi tak zimno, że wróciłam do domu po kurtkę NARCIASKĄ hehe.

 

A teraz uwaga!

TĘSKNIĘ ZA MYM LUBYM!!!! TĘSKNIE JAK WARIATKA!!!! Czyli jednak mam ludzkie uczucia.

 

Malowanie jajek... Och, Luby, już ja Ci jajeczka wymaluję... <świntucha!>

Weekendowy spacerek
Autor: cyniczna
18 marca 2008, 09:22

Weekend spędziłam z chrześniaczką... A właściwie biegając z wózkiem, posiadającym w swej zawartości moją dwumiesięczną chrześnicę.

 

Deszcz leje, dziecko płacze, ja mokra, zdyszana, ręce mi zgrabiały zaciśnięte na rączce wózka... i z tym różowym widmem w ten pochmurny dzionek zapierniczam jak głupia, by dzidzia spała... A dzidzia oczy szeroko otwarte i kpi ze mnie, śmiejej się, macha tymi małymi łapkami, ani myśli spać! Niech se ciotka z wózkiem pobiega! No i pcham przed sobą ten różowy obłoczek w folię zapakowany, woda sie z nieba leje, adzidzia swe śliczne oczka we mnie wlepia, obserwuje

i NIE ŚPI!

 

Ok, metoda na "potrząsanie"! Wytargałam wózek ponad 2 km od domu rodzinnego bratanicy - chrześnicy, by ją wytrząść na kostce brukowej. Skutecznie = oczy dzidzi zamknięte. Więc pół godziny po nawierzchni z kostki o długości raptem 20m w tą i z powrotem kursowałam, a deszcz nie dawał za wygrana i sowicie moczył moją kurtkę tylko z nazwy nieprzemakalną (o, jakże żałowałam, że narciarskiej kurtki na ów spacerek nie zabrałam).

 

Pełna obaw o swoje zdrowie (dzidzi raczej nic nie będzie, ciepło w wózku ma, sucho i bardzo różowo) wracam pędem do domu brata, chcąc ulokować różowy obłoczek pod dachem. Ja wózek na hamulce, a chrześniaczka śliczne oczy otworzyła, przeciągnęła się , ziewnęła i usteczka do płaczu ułożyła... i se weź ciotko, rób, co chcesz, a najlepiej zaiwaniaj z powrotem na kostkę... co też ciotka uczyniła...

uffffff

 

To chyba trochę potrwa zanim sie zdecyduję urodzić dziecko Memu Lubemu...